czwartek, 10 stycznia 2008

Wakacje

Rzym:
Zabytki patrzą na mnie jak włoscy ragazzo. Wypadają zza rogu, rzucając porozumiewawcze spojrzenia:
One: (ani jedne ani drudzy nie mówią po angielsku, więc uznajmy że lecą napisy:) You remember me, don’t U?
Ja: (pstrykając placami) Of course, I do, (w myślach: Bbbb..orromini?, Bbbb…ernini? Czyżby Bramante? A Vignola? Vignola, naturalmente!). Raz tylko gdy wpadłam na rogu niespodziewanie na Chiesa di San Carlo al Quirinale, pomyślałam: I didn’t remember your name, but I always liked You,really. You are designed by Francesco!



Dominuje południowy bałagan, zabytki wyglądają jak ocalałe przez zaniedbanie, Włosi nie grzeszą nadgorliwością nuworysza, jak Słowianie, nie równają z ziemią, by postawić od nowa. Po co mają sprzątać jeżeli można postawić obok?

Fotografia oszukuje, zaciera różnice, gubi proporcje. Monumentalizm XVIII - wiecznych wedut rzymskich lepiej oddaje skalę niż współczesne widokówki. Obrazy Nicolasa Poussina i Huberta Roberta nie kłamią, Olympusy, Canony i Minolty owszem.


Rzym by Bellotto


Rzym by Myself

Jadąc do Rzymu, wymyślałam ciekawe porównania: kolumnada Berniniego jak szczęki wieloryba z tłumem turystów wlewających się na plac niczym kryl. Skala mnie przerosła. Rzym to miasto pierwowzorów, nie tylko wszystko jest parę razy piękniejsze, precyzyjniejsze (Mo, zapomnij o swoich dotychczasowych wyobrażeniach na temat tego,co to jest mięsisty akant), jest przede wszystkim dwa razy większe. Rzym to miasto guliwerowych olbrzymów, architektura nie skrojona namiarę człowieka. Patrząc na Rzym czasów Antyku i Baroku zaczynam wierzyć w Uebermenchen.

Katania:


Niebieskoocy potomkowie Normanów, wymieszani z małymi czarnookimi Cyganami. Jedni patrzą na ciebie hardo i wyzywająco, drudzy mają spojrzenie drobnych cinkciarzy z głowami pełnymi sprośnych myśli. Naturalna symbioza natury i kultury: Etna szerokimi plecami stoi murem za Katanią. Brudne zakątki, liszaje na ścianach przypominają zmurszałe kawałki lawy. W drodze na szczyt mijamy księżycowy krajobraz: zastygła lawa porośnięta chrobotkiem reniferowym, przypomina zmurszałe rzeźby XVIII wiecznych pałaców.

Weimar Goethego, Toruń Kopernika… bohaterem Syrakuz jest Archimedes. Na szczęście Włosi zaniedbują działania marketingowe i nie można kupić Archimedesa z gipsu, lawy wulkanicznej czy wszech dominującego wapienia.
Obok bohaterów miasta mają swoje kolory: Santorini jest białe, Petra jest czerwona. Katania ma kolor szary. To nie tylko wina brudu ale tradycja dodawania popiołu wulkanicznego do zaprawy ( chyba). Fasady kamienic, pałaców, ba nawet katedry mają szary kolor. Ładnie się komponuje z jasnym detalem, ale smolisty charakter miasta wydaje się wnosić smutek nie tylko do ducha miasta, ale i do serc jego mieszkańców. Katania byla dla Cosa Nostry waznym osrodkiem (zapewne ;-)).



Trwa sezon zbiorów opuncji. Świeżo pakowane owoce po 3 Euro. Opuncja po włosku to figa d’India, po angielsku prickly pear. Dla jednych figa, dla drugich gruszka. Jest wystarczająco smaczna by zasłużyć na własną nazwę. Docenili to Maltańczycy i za likier z opuncji, jako za regionalny trunek każą sobie słono płacić.

Syrakuzy:

Za to Syrakuzy są miodowe i jasnozłociste. Pewnie to kwestia tego samego kamieniołomu, że wszystkie budynki niezależnie od wieku, mają ten sam odcień, jak namalowane tą samą kredką.




We włoskich miastach oczy odpoczywają od sidingu, plastiku, billboardów i neonów.

Monastyr (Tunezja):

Urzędnicy przeniesieni żywcem z lat 50-tych. Stateczni, wąsaci, nie da się niczego skrócić i przyspieszyć. Celebrują swoją codzienną służbę z namaszczeniem, wydają namwizy przez 5 godzin jakby wydawali akt sakramentu. Może zresztą tak jest, oto rząd tunezyjski przyjmuje Ciebie, turystę na swoje łono.
Na przedmieściach bajzel architektoniczny. Na szczęście w miejsce wyczucia stylu, wchodzi kanon. Obowiązują ośle łuki i wieżyczki pseudominaretów. Obowiązkowy azul i biel trzyma jakoś pejzaż miasta w kupie. Budowana od wieków w tym samym stylu architektura sakralna trudna jest do datowania dla mnie, laika. W sylwetce miasta dominuje mauzolem pierwszego prezydenta Tunezji, Habiba Burgiby ( prezydentował od lat 50-tych po 80-te), wieże minaretów przewyższają nawet te od meczetów. Kult jednostki czy podkreślanie narodowej tożsamości, budowanie nowej mitologii?

Medina w Monastyrze:

Pospolici ludzie o rysach książąt. Arystokratyczne plemię zagubione w brudzie portowego miasta-kurortu dla otyłych Europejczyków. Owinięci w chlamidy w naturalnych kolorach wielbłądziej wełny, z kosturami w dłoni. Teraźniejszość obrazka zdradzają nowoczesne okulary ( wyglądają drogo i designersko, być może dzięki rysom twarzy, nie marce). Spodziewasz się, że niczym rycerze jedi noszą pod płaszczami najnowszej generacji broń.

Wełniane marynarki w odcieniach zieleni i brązów, burgundowe czapeczki, tak zwane Chechie ( jak sie okazuje), na to zarzucone czarne lub czerwone arafatki… Finezja w doborze kolorów i nonszalancja noszenia, której nie powstydziłby się Marc Jacobs. Piękni modele, wybrani bez oglądania się na kult młodości, o smukłych dłoniach i rysach książąt berberyjskich. Starzy mężczyźni o pergaminowych szyjach z siateczką zmarszczek na twarzy i powściągliwych, subtelnych gestach.



Południowa komunikacja niewerbalna: zbliżenie, spoglądanie w oczy, dotykanie, zaabsorbowanie rozmówcą. Każda rozmowa obdarzona jest czułością i przypomina romans.

Valletta

Miasto twierdza budzi respekt. Pionowe i poziome linie fortów i piaskowy kolor sugerują że Valletta jest prototypem wszystkich zamków z piasku.

Odwaga i rycerskość Maltańczyków (po oblężeniu w czasach WW II wszyscy mieszkańcy dostali krzyże zasługi. Maltańskie? Być może) nie odzwierciedla ich fizjonomia. W porównaniu z sąsiadami z Tunezji wydają się pokraczni, skundleni. Ni to arabscy ni jacy. Brytyjskie panowanie wydaja się nie odciskać śladu.

Ścięcie Św. Jana, made by Caravaggio. Obraz braku, najlepiej namalowana pustka. Przejmujące. Nieobecność może poruszać nie mniej niż istnienie. Wiedzą ci, którzy doświadczyli utraty albo czekają. Postać Św. Jana Chrzciciela, teoretycznie najważniejsza leży rzucona w kąt, blade, trupie ciało. Pozostałe postaci jak z holenderskiej sceny rodzajowej, robią sztafaż. Krwawa zabawa autora, sygnatura złożona krwią wypływającą z szyi.



Na ile glęboka, a na ile powierzchowna jest religijność Maltańczyków? Kapliczki nawet w autobusach, slodkich retro fordach przemalowanych na pomarańczowo. I ceramiczne Madonny na każdym z domów. Ksiązki w księgarniach opowiadają o starej kulturze na Gozo, pełnej archaicznych obyczajów. Jaka jest korelacja? Pytanie na następną wyprawę.

Brak komentarzy: