W mediach rozgrzewa się dyskusja na temat nowej ksiązki Strach, Grossa o powojennym anysemityzmie. Najbardziej absurdalne hipotezy i ataki zapewne przed nami. Tokarska-Bakir (czy z emotikonów da się zbudować pozę oranta?) słusznie pisze, że najlepiej na czas tej dyskusji ( w 90% jałowej i pełnej hipokryzji) wyjechać z kraju. Skrajna prawica obiecuje sprawę w prokuraturze. W sondzie na Onecie, na pytanie „czy zamierzasz przeczytać książkę Grossa” 64 % ludzi odpowiada NIE! Zdecydowanych poglądów nie ma potrzeby weryfikować. Dziennik dotyka sprawę kijem, żeby się smród nie przykleił. Szuka umiarkowanych autorytetów. (Broni się recenzja Piotra Kofty w Kulturze. Znów jak dwa różne media, mówiące różnym głosem). Opisuje przypadki morderstw na tle rabunkowym. Na ile morderstwo jest wynikiem bandytyzmu a na ile antysemityzmu? Jeżeli miało podłoże rabunkowe to może jednak to nie antysemityzm tylko „zwykłe” zabójstwo? Zgrabne słowo „bandyta”, tak jak kiedyś „element wywrotowy” wyklucza sprawców poza nawias społeczeństwa i już owo Państwo Społeczeństwo umoczone nie jest, bo to nie My, tylko Oni, nie Polacy, tylko bandyci. Polski bandyta antysemita jest najpierw bandytą, polakiem czy antysemitą? A jak nam najwygodniej?
Non omnis moriar – moje dumne włości,
Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,
Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel
I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.
Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,
Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,
Chominowo, lwiowanko, dzielna żono szpicla,
Donosicielko chyża, matko folksdojczera.
Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym.
Bliscy moi – nie lutnia to, nie puste imię.
Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,
Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.
Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:
Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –
Niech piją noc całą, a o świcie brzasku
Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota
W kanapach, w materacach, kołdrach i dywanach.
O, jak będzie się palić w ręku im robota,
Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,
Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;
To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym,
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.
Wiersz z 1942 roku, Zuzanny Ginczanki. Zapomniana poetka, przyjaciółka Pana Witolda (Gombrowicza, a jak), po zdenuncjowaniu przez polskich sąsiadów pozostała młoda i śliczna 27-letnia na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz