czwartek, 24 stycznia 2013

wtorek, 22 stycznia 2013

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Ella Maillart, z podróży po rubieżach Rosji Radzieckiej, 1933. Frunze - Taszkient - Buchara - Samarkanda - Chiwa. Jeszcze nie ostygł entuzjazm porewolucyjny, zamordyzm stalinizmu nie chwycił dostatecznie mocno. Aryki zasypane, w miejsce ryżu sadzi się hektary bawełny. Głód, bieda. Poświęca sporo miejsca kobiecym ubiorom, rysom twarzy, temperamentom, nie traktując ich przy tym jak obiekty (etnograficzne czy seksualne). 



(Hokosuai!)







niedziela, 20 stycznia 2013

Karelia





Ivan Bilibin przenosił do ilustracji bajek rosyjskich i scenografii teatralnych (Ballets Russes) krajobrazy i florę Karelii i Wschodniej Syberii. Związany z Mirem Iskusstwa. i białą Rosją. Zmarł podczas oblężenia Leningradu w 1942 roku.

sobota, 19 stycznia 2013

Wiktor Wolkow





Fotograf Podlasia 





czwartek, 17 stycznia 2013

Don Carlo



https://www.rijksmuseum.nl/

Trochę szkoda, że kostiumy Susany Mendozy nie wydobyły grozy XVI wiecznej Hiszpanii. Moda tak doskonale tłumaczy atmosferę swojego czasu. Białe niewinne kryzy, chwytające za gardło, nie pozwalające na swobodne ruchy.


Każda nowo obejrzana opera zajmuje u mnie miejsce ulubionej. To chyba obnaża mnie jako dyletanta. 


Ella giammai m'amò!... Quel core chiuso è a me, 
Amor per me non ha!... 
Io la rivedo ancor contemplar trista in volto 
Il mio crin bianco il dì che qui di Francia venne. 
No, amor non ha per me!... 
Come ritornando in se stesso 
Ove son?... Quei doppier!... 
Presso a finir!... L'aurora imbianca il mio veron! 
Già spunta il dì. Passar veggo i miei giorni lenti! 
Il sonno, oh Dio! sparì dagli occhi miei languenti! 
Dormirò sol nel manto mio regal 
Quando la mia giornata è giunta a sera, 
Dormirò sol sotto la vôlta nera 
Là, nell'avello dell'Escurïal. 




Dio che 
nell'alma infondere 
Amor volesti e speme, 
Desio nel core accendere 
Tu déi di liberta. 
Giuriam insiem di vivere 
E di morire insieme; 
In terra, in ciel congiungere 
Ci puo la tua bonta.







niedziela, 6 stycznia 2013

Sny przychodzą do mnie parami,  a często trójkami. Intensywne, kilka historii w ciągu jednej nocy, jedna przechodząca w drugą.

Wczoraj dobiliśmy do brzegu Nowej Zelandii: spowity w chmurach brzeg, widoczność na kilka metrów. Z drewnianego pokładu starego jachtu zeskoczyliśmy wprost na grząską, galaretowatą strukturę, ni to mech, ni glony czy koralowce, mieniące się kolorami turkusu, zieleni i purpury. Potem, przy estakadzie mijaliśmy niedźwiedzie brunatne, ubrane w porwane czarne worki na śmieci, chyba jako egzemplum degradacji środowiska. Za nimi las iglasty, z jesiennym słońcem i sosnami wielkości sekwoi. Piękny, niekończący się. Weszliśmy pomiędzy drzewa.

Dziś przyśniło mi się opętanie. Odwiedzaliśmy z A. jego kolegę. Garsoniera na poddaszu, biedna i jakby nie z naszej epoki. Właściwie mieszkanie Biednego Poety Carla Spitzwega. Dostałam konwulsji, rzuciło mną o podłogę, zakręciło, poszamotało. Wstałam z ustami pełnymi krwi i poczuciem wilczych zębów w środku. Coś kazało mi pocałować nieznajomego chłopaka, z całą wampirzą mocą wpić się w jego usta, ale powiedziałam w myślach, że tego nie zrobię i tylko go delikatnie pocałowałam. Próbowałam się wybudzić i się udało. Byłam w pokoju sama, trzecia nad ranem.