niedziela, 8 czerwca 2008

Sandomierz cz.1

Każdy ma jakąś traumę z dzieciństwa, niektórzy nazywają ją melancholią. To Dubravka Ugresić. Sandomierz w mojej głowie jest rzeczywistością schulzowską. Nie tylko przez pokrywające go łopiany, wrotycze i liszaje pamięci. Jest rzeczywistością zmitologizowaną. Podstawową cechą jej jest to, że nie istnieje. Nie da się do niej wrócić. Dlatego powroty do Sandomierza są traumą. Bo to jak chodzenie po trupie. Tym bardziej wulgarnym, że udaje, że wciąż żyje.

Sandomierz jest miastem nekrofilskim. Miasto w swoich opowieściach delektuje się krwią. Większość historii i legend odwołuje się do rzezi dominikanów podczas najazdu tatarskiego. Najsłynniejszym parkiem miejskim są Piszczele, wąwozy łączące nowe i Stare Miasto. Przez wieki deszcze wymywały lessową glinę, odsłaniając ludzkie kości, Stąd nazwa. Jeden z licznych kościołów, służą od wieków do czczenia kolejnych chwalebnych śmierci, kryje zabalsamowane zwłoki Morsztynówny, co to ni Polaka ni Niemca nie chciała, aż z tej niepokalanej świętości, po śmierci, jej ciało zaczęło roztaczać woń fiołków i bratków. W Sandomierzu odkryto na cmentarzu zwłoki ze śladami sekcji z początku XIX w.. Sekcje były wówczas zakazane przez Kościół, zaczęto je wykonywać dopiero w latach osiemdziesiątych XIX wieku na uniwersytetach, ale nie w takich małych, jak sandomierski szpitalach. Widocznie jakiś miejscowy medyk w ten nielegalny sposób uczył się anatomii.


Co więcej? Kilometry miasta sięgające kilkunastu metrów w dół. Niczym lustrzane odbicie zagrzebane w ziemi. Po co? W średniowieczu był tu tak dobry klimat, że okoliczne wzgórza pokrywały winnice. Sandomierz był drugą po Krakowie stolicą Małopolski, kupcy gromadzili towary i beczki z winem na sprzedaż. Siatka piwnic pokryła całe wzgórze, zryte jak ser. Efektem czego, w latach 70-tych, przed ostateczna renowacją i zasypaniem części z nich, sprzed kiosku zniknął facet, tak po prostu zapadając się znienacka. Część współczesnej mitologii miasta. Takie tam urban legend.

I katedra, everlasting love. Gesamstkunstwerk mieszczący wszelkie rodzaje sztuk, w tym przypadku plastycznych. Bizantyjskie freski, będące śladem kolonizacyjnych zapędów Jagiełły, chcącego zaszczepić na polski grunt sztukę Wschodu. Masochistyczne obrazy Karola de Prevost, z rzezią dominikanów, utrzymujący się w powietrzu narkotyczny zapach kadzidła i ubranych w białe komże, gładko przyczesanych ministrantów i putta Polejowskiego nad rokokowymi ołtarzami. Putta pokraczne, powykręcane skoliozą i trądem, o histerycznym, złośliwym spojrzeniu. Wybitny przykład rzeźby lwowskiej XVIII w.

c.d.n.





Brak komentarzy: