"Warszawski ogród zoologiczny obchodzi 80. rocznicę powstania. Z tej okazji w Pałacu Prymasowskim Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz złożyła wszystkim pracownikom tej instytucji najlepsze życzenia"
... w wiedenskim zoo produkuja maskotki mrowkojadow, krokodyli, ibisów, flamingow, nietoperzy i wilkow. Wszystkie przeslodkie, do wyboru do koloru. Nowonarodzonemu pandziątku zrobiono taką reklamę, że trzeba stać w kolejce, żeby obejrzeć zwierzątko ( godziny wizyt są restrykcyjne). Berlin ze swojego Knuta zrobil nowy symbol miasta.....a u nas z okazji 80.lecia uscisk dloni i cieple slowo Pani Wladzy. Brawo. Po 20 latach chyba wiele sie nie zmienilo.
piątek, 28 marca 2008
wtorek, 25 marca 2008
zoo
Dość grafomanskich analiz i metafor, prosta historia z wiedeńskiego zoo, wlasciwie historia milosna: Ona go iska, pieści, masuje, czasem po nim łazi a czasem po prostu jest. Za to on ją nosi na rękach, tfu właściwie na grzbiecie. Wbrew schematom i ogólnie panującej tendencji, żeby wybierać podobnych sobie.
Może też być jak z Ezopa: była sobie raz małpa (że niby wredna?) i kozioł (że niby głupi? albo jak cap, kierowany przez chucie i żądze ;-P) ....
Może też być jak z Ezopa: była sobie raz małpa (że niby wredna?) i kozioł (że niby głupi? albo jak cap, kierowany przez chucie i żądze ;-P) ....
poniedziałek, 24 marca 2008
Melk
Rzemiosło w służbie Kościoła i nowe media w służbie idei. Słowem (sic!), wystawa multimedialna w opactwie w Melku. Przechodzącego z sali do sali zwiedzającego witają szmery i szepty życia klasztornego. Śpiewy polifoniczne w salach z artefaktami średniowiecznymi. Potem figura Chrystusa, w duchu włoskiego ducenta z surową, mongolską twarzą Jesusa, tak piękna, że wyeksponowana w osobnej Sali, ascetycznej jak ona sama. A potem po przekroczeniu progu, zaczyna rozbrzmiewać koncert organowy i w lustrzanych ścianach odbijają się tysiące złotych płatków, oblepiających siedemnastowieczne monstrancje, kielichy i ornaty. Teksty, słowa, wyrazy, na ścianach na lustrach, na drzwiach, wyświetlane z projektorów, nierealne – rzucające tylko cień, albo odbijające się na twarzach zwiedzających – przypominają, że pracą benedyktyńskich skrybów było słowo. Ora et labora? Raczej lecta ergo oro. (Biblioteka w klasztorze, jeden z piękniejszych zbiorów, też zobowiązuje).
niedziela, 23 marca 2008
sobota, 22 marca 2008
Etiuda
Trwa wystawa w Luwrze pokazująca mit Babilonu w kulturze nowożytnej Europy. Stereotypowe wyobrażenie nierządnicy babilońskiej i symbol zepsucia kontra stan faktyczny: archeologiczne świadectwa potęgi i gryfy z bramy Isztar. Warte zobaczenia, bo uświadamia istnienie „wyobrażenia”, które staje się elementem kulturowym. „Wyobrażenie” jako element budowania tradycji kontra paradygmat oryginalności. „Make it real”, „make it orginal”, hiperrzeczywiostość jak z książek Baudillarda. W czasie zwiedzania Partenonu, miesiąc temu zostałam zaatakowana przez towarzyszy powinnością oryginalności. Akropol cały w rusztowaniach, a im się marzy pełna rekonstrukcja w kształcie z czasów Peryklesa. Oślepiła by ich jaskrawość kolorów. Nikt nie pamięta, nie nosimy tego w pamięci kulturowej (nawet ci, po h.s.), że świątynie greckie, posągi były kiedyś jaskrawo malowane. Ich pełna rekonstrukcja byłaby zamachem na 2000 lat tradycji. Pozbawieni świadomości hiperrealiści na wakacjach w Grecji żądają dosłowności. A Akropol odbudowuje się w kształcie z pocz. XIX w. (zwiedzający muskają wzrokiem datę, obojętnie, nic sobie nie robiąc z tego że stoi za nią dziesiątki lat dyskursu muzealników).
Polacy czekają na samoloty: czytają, piszą zaległe smsy, patrzą nieruchomo przed siebie, czasem rozmawiają tylko ze znajomymi), obserwują innych (obcych, choć rzadko, teraz mnie). Czas inbetween, luka nieprzewidziana więc niezagospodarowana, nuda z którą czujemy się źle.
Czekając, próbuję przybrać minę obojętną. Ukryć ekscytację wyjazdem, udać znudzonego rutyną podróżnego, który do lotów samolotów podchodzi jak do jazdy tramwajem. Coś jest na rzeczy, wracając w dzieciństwie w pierwszych dniach września od babci, przez Warszawę, patrzyłam z zazdrością na miejsko ubranych warszawiaków na przystankach tramwajowych, ze znudzeniem chowających się przed deszczem. Marzyłam by kiedyś miasto stało się dla mnie takim samym tłem codzienności, rzeczywistością na tyle powszechną, że niezauważalną.
Zgubił się gdzieś obserwujący mnie od kilku minut przystojny 50-latek. Złapałam się na tym, że szukam go wzrokiem ( Znalazł się, udał się na spacer by przypadkiem zerknąć mi przez ramię, co takiego zapisuje na fragmentach gazety).
Polacy czekają na samoloty: czytają, piszą zaległe smsy, patrzą nieruchomo przed siebie, czasem rozmawiają tylko ze znajomymi), obserwują innych (obcych, choć rzadko, teraz mnie). Czas inbetween, luka nieprzewidziana więc niezagospodarowana, nuda z którą czujemy się źle.
Czekając, próbuję przybrać minę obojętną. Ukryć ekscytację wyjazdem, udać znudzonego rutyną podróżnego, który do lotów samolotów podchodzi jak do jazdy tramwajem. Coś jest na rzeczy, wracając w dzieciństwie w pierwszych dniach września od babci, przez Warszawę, patrzyłam z zazdrością na miejsko ubranych warszawiaków na przystankach tramwajowych, ze znudzeniem chowających się przed deszczem. Marzyłam by kiedyś miasto stało się dla mnie takim samym tłem codzienności, rzeczywistością na tyle powszechną, że niezauważalną.
Zgubił się gdzieś obserwujący mnie od kilku minut przystojny 50-latek. Złapałam się na tym, że szukam go wzrokiem ( Znalazł się, udał się na spacer by przypadkiem zerknąć mi przez ramię, co takiego zapisuje na fragmentach gazety).
poniedziałek, 10 marca 2008
I hurt myself today
I hurt myself today
to see if I still feel
I focus on the pain
the only thing that's real
the needle tears a hole
the old familiar sting
try to kill it all away
but I remember everything
what have I become?
my sweetest friend
everyone I know
goes away in the end
and you could have it all
my empire of dirt
I will let you down
I will make you hurt
I wear this crown of thorns
upon my liar's chair
full of broken thoughts
I cannot repair
beneath the stains of time
the feelings disappear
you are someone else
I am still right here
what have I become?
my sweetest friend
everyone I know
goes away in the end
and you could have it all
my empire of dirt
I will let you down
I will make you hurt
if I could start again
a million miles away
I would keep myself
I would find a way
sobota, 8 marca 2008
Ateny
Grecja powitała nas w mało klasyczny sposób: od rana, w metrze i na ulicach towarzyszyły nam, przebrane za wróżki, księżniczki i zwierzęta dzieci. Wieczorem, dołączyli do nich dorośli w strojach czarownic, piratów i rzezimieszków. Ateńczycy, pozbawieni ciekawskich spojrzeń turystów, żegnali zimę ludycznie i pogańsko.
Stroje przebierańców Ateńczycy noszą dumnie, nie wywołują na ich twarzach chichotu zawstydzenia. I słusznie, rytuały przejścia to nie zabawa, koniec zimy, początek wegetacji to czas graniczny, moment nadzwyczajnej aktywności duchów. A przebieranki dają szansę, że duchy się nie połapią ktoś zacz. Drobne złośliwe chochliki nie grzeszą inteligencją. Inaczej niż blondynki, urodą też nie. A mądrzejsi bogowie w strefie granicznej nie grasują.
Twarze Greków są bezwstydne i pogańskie, archaiczne w swojej topornej urodzie. Klasyczna rzeźba to ideał, który rzadko materializuje się w naturze.
Grecja jest krainą nawiedzoną. Straszy na każdym kroku. Każde miejsce ma swojego ducha i swoją historię: xoticas, przybysze z innej rzeczywistości, lamie, ganiające żeglarzy, drymesy, grasujące na pożegnanie zimy, lycanthropois czyli wilkołaki, katavothras oblekające formę wielkich myszy z ogromnymi uszami i smerdaki, pojawiają się jako małe kotki, płaczące głosem dzieci. Stringlos pozbawione formy, sygnalizujące obecność tętentem galopujących koni w głębokich parowach. Na wiele duchów skuteczne są zioła: kąpiel w laurze i rozmarynie chronią nowonarodzone dzieci przed ciemnymi mocami. Podobnie ofiara z chleb, miodu, białych migdałów i kwiatów polnych goździków. Na te które nie odchodzą po dobroci, podobno skuteczny jest też nóż z czarną rękojeścią.
Pozostają jeszcze vrykolakas czyli wampiry. Maria Janion twierdzi, że to wymysł słowiański. Istotnie, może na teren Grecji przyszły z Bałkanów przez Macedonię, ale podobno na Cyklady te wpływy nie dochodzą, tymczasem roiło się od nich na rozstajach dróg na Santorini, zanim nie przegnały je tłumy pijanych Angoli.
Żeglujemy w kierunku Eginy, za dnia, przy pełnym słońcu i wiejącym sirocco. Nie gonią nas nereidy, syreny ni lamie (albo w naszej ślepocie turystycznej ich nie widzimy).
O silnej aktywności duchów świadczą liczne kapliczki: obowiązkowe na rozstajach dróg i szczytach gór. Powielane w nieskończoność niczym matrioszki: kaplice, kapliczki i kapliciątka. Białe, grubo bielone symetryczne, oparte o plan krzyża greckiego. Jak na całym świecie, szczyty gór pozostają we władaniu ciemnych mocy. Na Cykladach gór jest sporo, a kiedyś dymiło się z każdego niemal wierzchołka By uniemożliwić lądowanie ciemnych mocy, znaczy się teren swoim symbolem. Małe białe domki kontra moce piekielne.
Oprócz gór, dróg, północy i południa, straszy też na terenach na wykopaliskach: świeżych, na Santorini i Akrotiri. Niewiele krajów ma na swoim koncie tak słynne, dramatyczne bitwy, jak Grecy: Marathon, Termopile, Salamina, później Platea, Navarino i Missolonghi. Pauzaniasz pisze, że w jego czasach pole bitwy pod Maratonem, nawiedzane było przez duchy poległych Persów. 2 tysiące lat po słynnej bitwie, w okolicach Vrany wciąż można usłyszeć rżenie koni, szczęk mieczy i nawoływania ludzi.
Śmierć w wyobrażeniach Greków nie jest szkieletem z kosą ale jest potężnym jest potężnym jeźdźcem z gorejącymi oczyma. Dawny Charon z czasem zmienił imię na Charos, opuścił łódź na Styksie i galopuje na koniu, zabierając dusze zmarłym, którym Moiry uplotły nie dość życia.
W XIX w. w Atenach popularna była historia o dorożkarzu, który w nocy został wezwany pod kościół Św. Mavrosa, gdzie zabrał ubraną na czarno staruszkę. Kazała się zawieźć pod Pomnik Lysikratesa, który w tamtym okresie sąsiadował z klasztorem-szpitalem, w którym m.in. nocował Byron. Kiedy przybyli na miejsce, okazało się, że z dorożki wysiadła nie jedna ale trzy kobiety podobnie ubrane, które rozmyły się w wieczornej mgle, nie płacą kierowcy ani grosza. Następnego dnia w sąsiedztwie wybuchła zaraza cholery. Brrrrr ;-)
Stroje przebierańców Ateńczycy noszą dumnie, nie wywołują na ich twarzach chichotu zawstydzenia. I słusznie, rytuały przejścia to nie zabawa, koniec zimy, początek wegetacji to czas graniczny, moment nadzwyczajnej aktywności duchów. A przebieranki dają szansę, że duchy się nie połapią ktoś zacz. Drobne złośliwe chochliki nie grzeszą inteligencją. Inaczej niż blondynki, urodą też nie. A mądrzejsi bogowie w strefie granicznej nie grasują.
Twarze Greków są bezwstydne i pogańskie, archaiczne w swojej topornej urodzie. Klasyczna rzeźba to ideał, który rzadko materializuje się w naturze.
Grecja jest krainą nawiedzoną. Straszy na każdym kroku. Każde miejsce ma swojego ducha i swoją historię: xoticas, przybysze z innej rzeczywistości, lamie, ganiające żeglarzy, drymesy, grasujące na pożegnanie zimy, lycanthropois czyli wilkołaki, katavothras oblekające formę wielkich myszy z ogromnymi uszami i smerdaki, pojawiają się jako małe kotki, płaczące głosem dzieci. Stringlos pozbawione formy, sygnalizujące obecność tętentem galopujących koni w głębokich parowach. Na wiele duchów skuteczne są zioła: kąpiel w laurze i rozmarynie chronią nowonarodzone dzieci przed ciemnymi mocami. Podobnie ofiara z chleb, miodu, białych migdałów i kwiatów polnych goździków. Na te które nie odchodzą po dobroci, podobno skuteczny jest też nóż z czarną rękojeścią.
Pozostają jeszcze vrykolakas czyli wampiry. Maria Janion twierdzi, że to wymysł słowiański. Istotnie, może na teren Grecji przyszły z Bałkanów przez Macedonię, ale podobno na Cyklady te wpływy nie dochodzą, tymczasem roiło się od nich na rozstajach dróg na Santorini, zanim nie przegnały je tłumy pijanych Angoli.
Żeglujemy w kierunku Eginy, za dnia, przy pełnym słońcu i wiejącym sirocco. Nie gonią nas nereidy, syreny ni lamie (albo w naszej ślepocie turystycznej ich nie widzimy).
O silnej aktywności duchów świadczą liczne kapliczki: obowiązkowe na rozstajach dróg i szczytach gór. Powielane w nieskończoność niczym matrioszki: kaplice, kapliczki i kapliciątka. Białe, grubo bielone symetryczne, oparte o plan krzyża greckiego. Jak na całym świecie, szczyty gór pozostają we władaniu ciemnych mocy. Na Cykladach gór jest sporo, a kiedyś dymiło się z każdego niemal wierzchołka By uniemożliwić lądowanie ciemnych mocy, znaczy się teren swoim symbolem. Małe białe domki kontra moce piekielne.
Oprócz gór, dróg, północy i południa, straszy też na terenach na wykopaliskach: świeżych, na Santorini i Akrotiri. Niewiele krajów ma na swoim koncie tak słynne, dramatyczne bitwy, jak Grecy: Marathon, Termopile, Salamina, później Platea, Navarino i Missolonghi. Pauzaniasz pisze, że w jego czasach pole bitwy pod Maratonem, nawiedzane było przez duchy poległych Persów. 2 tysiące lat po słynnej bitwie, w okolicach Vrany wciąż można usłyszeć rżenie koni, szczęk mieczy i nawoływania ludzi.
Śmierć w wyobrażeniach Greków nie jest szkieletem z kosą ale jest potężnym jest potężnym jeźdźcem z gorejącymi oczyma. Dawny Charon z czasem zmienił imię na Charos, opuścił łódź na Styksie i galopuje na koniu, zabierając dusze zmarłym, którym Moiry uplotły nie dość życia.
W XIX w. w Atenach popularna była historia o dorożkarzu, który w nocy został wezwany pod kościół Św. Mavrosa, gdzie zabrał ubraną na czarno staruszkę. Kazała się zawieźć pod Pomnik Lysikratesa, który w tamtym okresie sąsiadował z klasztorem-szpitalem, w którym m.in. nocował Byron. Kiedy przybyli na miejsce, okazało się, że z dorożki wysiadła nie jedna ale trzy kobiety podobnie ubrane, które rozmyły się w wieczornej mgle, nie płacą kierowcy ani grosza. Następnego dnia w sąsiedztwie wybuchła zaraza cholery. Brrrrr ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)