wtorek, 27 września 2011

Paisley shawls

"Ugly and very expensive, but light and warm.” pisała Józefina o prezencie od Napoleona. Z pewnością nie po angielsku. Co z tego, jak i tak w końcu Anglicy przejęli biznes. Wraz z industrializacją Wysp zmechanizowali proces tkania, kaszmir zastąpili wełną i uruchomili seryjną produkcję, hen pod Glasgow. W Paisley town.




No i potem zaczęło się. Bez Vogue i Sartorialista. Francuski szyk w zasięgu ręki. Klasy wyższe, średnie i niższe (ale te tylko do Kościoła... i do fotografa). Kaszmiry ale częściej szkockie wełny. Wełniany szal nosiła ponoć i królowa Wiktoria (Jej Wysokość Pani Brown, z jej poglądami i relacją to akurat nie dziwi). W Polsce stały się elementem stroju ludowego Bamberek i Ślązaczek. Ciekawe, że u nas wzór funkcjonuje, jako "Chusta turecka", tak jakby cały stój szlachecki, kontusze, delie, szable zakrzywione perwersyjnie w górę nie wystarczyły na dowód tego, jakie były skutki wojen na kresach.

Ps. Zapytała mnie kiedyś K., jak się kiedyś rozprzestrzeniały trendy i dlaczego nagle, jak jeden mąż wszyscy w Europie przez kilkadziesiąt lat wycinali na grzbietach dzwonnic rocaille i kratki regencyjne. Wiłam się jak mogłam, zapominając że pytanie było filozoficzne i rzetelna odpowiedź nie była wymagana.





Józefina


Tu na obrazie Prud'hona. Niżej obraz Amerykanina, Robert Lewis Reida.


Te ciągłe, irytujące anglicyzmy u mnie to takie współczesne ecriture automatique. Takie czasy.

Brak komentarzy: