piątek, 14 grudnia 2007

histeria

histeria najmocniej wiązala się z utratą. ktos mial zniknąć, nieodwolalnie, na zawsze, i litosc nad odchodzącymi mieszala się w lzach i spazmach z miloscią do nich. Lecz w chwilach najwyższego skowytu, kiedy dusila twarz poduszką i cialo rzucalo się po kocu, jakby co chwila wybuchal w nim granat, kiedy jego drzenie wstrząsalo nią tak, że czula sie rozedrganą plaską kartką, tak plaską, że nie bylo jak i za co siebie chwycić, aby powstrzymać wstrząs, stawalo się jasne, jasnocią nieswiadomą, lecz uderzającą wprost z tej drżącej kartki, ze i litosć i nawet milosc zostaly wytrząsnięte prz pierwszych lkaniach i ze ty, na kocu w tych poduszkach pozostawala ona sama rozedrgana. Ze histerii chodzilo o to drganie, o ten skowyt, o to jej pląsanie pod sklepieniem nieba, ze rozgrywalo sie ono tylko miedzy nia a pustką powietrza wokól, miedzy nią a powszechnosią, (...)Histeria uderzyla zatem pierwszy raz prawdziwie mocno, na probę generalną, tamtego ranka, blizej juz poludnia. Ojciec lezal w szpitalu, po udanej operacji, tej pierwszej, minęlo kilka dni, bylo spokojnie i dobrze (...)Powrocila parę lat pozniej, po wlasciwieostatniej rozmowie z Krzysztofem. Umówili się przed kosciolem Trzech Krzyzy, zapadal zmrok i wiedziala ze ta pustka niedizelnego wieczoru rozciagnieta jak folia na calym placu jest smutnym ostrzezeniem od jej wlasnego miasta, od jej sprzymierzenca, ktroey w dobre dni podkladal sie pod jej stopy, otaczal ja miekko ramieniem budynków gdy szla pelna radosci czy spokoju na spotkania, do kina. Mieli wstąpić do kawiarni, lecz Krzysztof byl zdecydowany. Skulil sie w sobie,przywarl do chodnika,padlo slowo"rozstac" , ktore - choc czula juz kulę w gardle - smieszylo ją swoją nienaturalnoscią, to dziecko wymawialo z dorosla miną dorosle slowo, gdzies zaslyszane. Czubkiem buta trącal jej but i byl to przeniesiony dotyk. nie chcial juz dotykać jej ręki, ramion, lecz chcial dać znak, pocieszyć, być czuly. Kopal jej but, jakby sprawdzal czy jeszcze żyje, kopal jej but, jak zdechlego kreta czy szczura, i byla tym kretem, tym martwym szczurem, którego usuwal z drogi jakis olbrzym, co wyrósl nad kupką jej ciala, olbrzymi kosciól z triumfalnym krzyzem na glowie, pochylający sie przez chwilę, by pójsc zaraz dalej, w stronę dalszego zyciaku tej swojej niedosiężnej już dla niej przyszlosci. Jeszcze niewiedziala, ze to się zdarzy, wsiadla do autobusu, skasowala starannie bilet, starannie wybrala miejsce w pustym wagonie, posrodku wejsciem a wyjsciem, starannie usiadla, rozsuwając poly plaszcza, baczac by nie muskaly podlogi. Krzyk zaczal rosnąc gdy wchodzila do domu, wylal się, gdy wieszala plaszcz. Najpierw biegala po mieszkaniu, od pokoju do pokoju, do kuchni i z powrotem, w jdenym pokoju rzucala się na lózko, lecz nie mogla ulezeć dlużej niż minutę, w drugim rzucala się na kanapę, obejmowala ją, po minucie biegla do kuchniopierala się o zlewozmywak. wypluwala pierwszą slinę, jescze te wierzchnią, wracala wielkim, kalekim krokiem, zraniony kon, do pierwszego pokoju, rzucala sie na lożko, lezala krótko, coraz krócej, trzydzieci sekund, potem juz dwadziescia. wszystko toczylo sie z duszacą regularnoscią, miejsca odwiedzane po kolei, lóżko,kanapa, zlew, lecz corazszbciej,i gdy zabraklo wreszcie czasu, rzucila sie na dywan, spazm wyrwal jej wątrobę, pierwsze wymioty chlusnęly na podlogę, wpadla do lazienki, usiadla przy muszli. przez chwile bylo lepiej, tu bylo cieplej, bardizej usiebie, brzeg klozetu dotykal jej czola niemal przyjaźnie, wstala, wyszla z lazienki, prawie snie nie kuląc. wyprostowana, odwazna i wtedy przyszla druga fala, która nie niosla jej juzwszerz mieszkania, elcz wynosila w górę, do sufitu, do lampy, do slońca, gdzie wysokowysoko, az pęknie gardlo, az otworzy się niebo, olga podskwakiwala, krzycząc, wyjac, zarzuicla sweter na glowę, slepa, wielka i tak wysoko, wielka i slepa znow opadla, teraz czolgala się i dywan byl ziemią, czarna ziemią, którą chciala się przysypać i dotykala ustami jego perskich zgrubien, wystających wzorów, lapczywie, paznokciami zdzierala kurz, dokopywala sie gliny, piasku, którym zaraz się przykryje. Fala się zwinęla, odstąpila,więc Olga wstala, oaprla się o kredens, w barku byla butelka wódki, wsunęla szyjkę glęboko w usta, pila chciwie czując od razu, jak w niej zawraca, wywoluje trzecią falę, teraz zwymiotowala nad zlewem i chciala tego, chciala wypluwać siebie jak najdluzej. Przestala krzyczeć,ból teraz od stop Az do nosa, zatrzymywał się przy oczach i zakręcał za uszy, w tył czaszki, znowu nie mogła ustać, chodziła, mniejszymi już krokami, po całym mieszkaniu, dreptała, coraz bardziej drobiła, nowa fala była miażdząca, chciała wbić ją rozmienić w drobne i Olga drobiła kroki coraz bardziej aż przystanęła, nie mogła już iść, i wbijała się, tupiąc stopami w podłogę. Ból zawracał od głowy w stronę gardła, tam się zatrzymał, pozwolił jej stanąć, znieruchomieć ,krzyczała coraz ciszej, zaczęła skomleć, głośno sapać, znowu chodziła po mieszkaniu, była węszącym psem, głośno oddychała przez nozdrza, szukała, tak, czegoś szukała, wybrała kanapę w środkowym pokoju, położyła się, przykryła kocem, spazmy, ustępowały, po godzinie, pobiegła do łazienki, długo oddawała mocz i dziwiła się że musi to robić,, wyszła i od razu pociągnęło ją w storne kanapy. Zadzwonił telefon, powiedziała: Olgi nie ma wróci jutro, i zdziwiła się zę umie mowić,czekała chwili aż będzie mogła odłożyć słuchawkę, trzy sekundy trwały nieznośnie, nie do wytrzymania. Rzuciła się na kanapę z ulgą, zaciągnęła koc, starannie, żeby żadne ramię nie wystawało.Cisza narastała, była jak odpowiedź, Olga słuchała jej, potem już tylko ją słyszała, na chwilę zasnęła i przez sen czuła, że jej prawa wielka, ciepła dłoń tuli zaciśniętą lewą piątkę, tak jakby Wielki Bóg chronił w ręku malutką planetę.
Marek Bieńczyk, Przezroczystoć

A_M_E_N, i ku pamięci. Histeria jest chorobą kobiet. Wyobrażacie sobie faceta który sie tak zwija? Ja tak, ale rzeczywistosć kulturowa nie.

Brak komentarzy: