środa, 20 lipca 2011

Balogh

jeden z najsłynniejszych fotoreporterów w historii węgierskiej fotografii, robił przede wszystkim zdjęcia z pól bitewnych pierwszej wojny światowej, a także podrasowane, wyidealizowane zdjęcia puszty, do której mitologizowania śmiało używał fotomontażu. Do ujęć krów, pastuchów i bryczek pędzących po tym jedynym prawdziwym europejskim stepie doklejał ponure chmurzyska ciągnące grożnie po niebie, stwarzając obraz puszty pięknej, ale i niebezpiecznie tajemniczej (...)






Te smutne odpowiedniki błękitnych lagun tworzył na początku lat trzydziestych, już po wojnie, po paradzie białego konia, po trianońskiej traumie. Stwarzał nową węgierską mitologię, nową, niskobudżetową tożsamość kraju, którego pozbawiono Karpat i który od tej pory wszędzie na świecie będzie kojarzony z jedną wielką niziną. Jak Holandia. Z tą różnicą, że Holandia ma dostęp do morza, a Węgry mają jedynie Balaton.


W monograficznym albumie Balogha ujęcie przedstawiające wjazd Horthyego do Budapesztu jest zdjęciem granicznym. Potem znikają wszelkie tematy militarystyczne. Rozpoczyna się okres idylliczny - krów na puszcie, pędzących stadem jak antylopy w Afryce, ludowych obrzędów, martwych natur. JAkby nagle nastąpił koniec historii Węgier. Koniec w sensie fukuyamowskim. Biały koń stuknął kopytem i Węgry stały się pięknym skansenem szczęśliwych ludzi...

Gulasz z Turula. Krzysztof Varga

Brak komentarzy: