środa, 23 marca 2011

Historyjka dla Panny Anny

Myślałam, że bloga się pisze, kiedy się nie ma z kim pogadać. A tu odwrotnie.

No więc to było tak. Urodzona w moich rodzinnych stronach, bo w lasach tarnobrzeskich. W Dzikowie. Ochrzczona Zofia Róża Maria Jadwiga Elżbieta Katarzyna Aniela. Za dowcipy, których ofiarą była jej guwernantka zesłana do klasztoru. Uciekła. Bardziej niż oficjalne przyjęcia wolała jeździć konno i zajmować się zwierzakami z przydomowego zoo: kozłem, jelonkiem i wiewiórką. Ożeniona z kuzynem. Porzucił ją potem dla szwagierki. Miał na imię Andrzej, ale mówiła do niego per Kaziu, więc trudno się dziwić. Rozkwitła po oficjalnych porzucinach. Znalazła się w Kairze. Dostała zadanie od Sikorskiego: założyć oddział Polskiego Czerwonego Krzyża. Założyła. Zakochała się. W Kairze. Przeżywała najpiękniejsze chwile w życiu. Jeździła z przyjęcia na przyjęcie: „Czuję się jak w niebie. Dzień w dzień bawię się doskonale – pisała. – Najpierw siedem godzin w pracy (jak siedem chudych krów z Biblii), a potem hajda! Na sen zostaje bardzo mało czasu”.





Kilka tygodni po przyjeździe książę Egiptu Ali Khan, syn i spadkobierca niewiarygodnie bogatego Agi Khana, przywódcy sekty ismailitów, zabrał ją na przejażdżkę swoim samolotem. To był jej pierwszy lot i ogromnie jej się podobało. Na przyjęciu wydanym przez jedną z bogatych kairskich dam, poznała egipską królową Faridę, która jako muzułmanka nie pokazywała się publicznie. Ale lubiła wyrywać się ze swojej złotej klatki, potajemnie przychodziła na przyjęcia i obserwowała ludzi z ukrycia. Obie kobiety przyglądały się tańczącym na parkiecie schowane za kwiatami w donicach. Widziały tylko nogi tancerzy, ale Zofia potrafiła je zidentyfikować i informowała królową, z kim tańczy król.

A tymczasem do Kairu zjeżdżali Jej Królewscy SOEs. Kapitan Bill Stanley Moss, trochę przez przypadek znalazł przestronną willę na wyspie Gezira na Nilu, z wieeelką salą balową i drewnianym parkietem z wielokolorowego forniru. Zamieszkali w niej panowie agenci. Kwiat brytyjskiej literatury podróżniczej (ale to póżniej): Bill Moss, Xan Fielding, Arnold Breene, Billy McLean, David Smiley, Rowland Winn i oczywiście Paddy (dla Ciebie kochanie jeszcze Patrick Leight Fermor). Moss miał szczeniaka, owczarka alzackiego zwanego Pixie. Ten nie pisał. Willę nazwali Tara, od legendarnej siedziby królów Irlandii. Zofia dołączyła jako jedyna kobieta. Do nowej siedziby zdążyła zabrać suknię wieczorową, kostium kąpielowy, mundur + dwie zaprzyjaźnione mangusty. To coś jak surykatki. Żeby nie zawracać sobie głowy plotkami, wymyśliła postać Madame Khayatt, przyzwoitki, która dotrzymywała jej towarzystwa w tym zmaskulinizowanym środowisku. Niestety, Madame była wątłego zdrowia, spędzała całe dnie w pokoju więc nikt nie miał okazji jej spotkać.

Tara była najbardziej ekscytującym miejscem w mieście, a może i w północnej Afryce. Dyplomaci, oficerowie, pisarze, korespondenci wojenni a okazjonalnie król Farouk ze skrzynką szampana. Przyjęcia, w czasie których zwykle tłukło się wszystkich 19 okien weneckich, a Księżna Dniepropietrowska vel Kitten (wolę pierwszy nick) tańczyła belly dance przy pianinie pożyczonym z oficerskiego klubu. Podczas jednego z takich przyjęć drzemiący na sofie Paddy zapalił się od świecy. Na szczęście szybko razem z sofą został wrzucony do basenu. Może też od ilości przygotowanego w wannie czegoś, co w literaturze nazwali liqueur with plums, apricot and peaches, a co myślę, było pierwszej klasy naleweczką według receptury hrabiego ojca.

Madame, poznałaś Sophie Moss vel hrabinę Tarnowską.



Zdjęć willi nie ma, chyba musimy pojechać i zrobić.

1 komentarz:

clare.r.bullock pisze...

Hi, I'm Zofia Tarnowska and Billy Moss' granddaughter... I don't read Polish I'm afraid, so I don't understand your blog, but I was wondering how you found this photo? It's amazing to see it on a random blog.

Clare