wtorek, 27 listopada 2007

senna seria

Piątek:

Sycylia, popołudnie we chłodnym wnętrzu barokowego pałacu, późna schyłkowa forma, trochę plebejska w nadmiarze rocaillów, stiuków i giętych balustrad, kryształowych kwiatów świecznika. Nostalgia jak z filmu Lampart Viscontiego. Szczątki świata sprzed katastrofy: zgaszone barwy wyblakłych tkanin i spłowiały błękit chłodnych ścian. W środku mieści się Instytut Wzornictwa Przemysłowego (ten sam co na Świętojerskiej w Warszawie). Dotarłam tam zmęczona całodzienną wizytą mamy, z którą spędziłam czas w samochodzie. W jednym z barwnych przedsionków w kolorze ceglastym (z otwartym na błękitne foyer oknem) siedział przy knajpianym stoliku AM chwaląc się stworzonym przez siebie prototypem czytnika kart kredytowych, do metra, gimnazjonu i możliwych innych…. Piękna czerwona filcowa kulka o wielkości bili z naszytymi różnobarwnymi kwadratami.

Niedziela:

Koncert Bjork. Ścianom diodowym towarzyszą dwa wielkie słupy na których techniką holografii łączymy się z najważniejszymi gośćmi koncertu, nie wiedzieć czemu nieżyjącymi. Pojawiają się: Bjork feat. Krzysztof Krawczyk oraz Bogdan Łazuka!

Poniedziałek:

Cytadela Warszawska. W totalnej ruinie przypomina raczej zamek Krzyżtopór. W gęstwinie ceglanych korytarzy trafiamy wreszcie na przestronną salę, podłogą jest sklepienie, przez które widać piwnice. Na suficie podwieszone są stare armaty a wybite szyby wpuszczają mnóstwo światła. AS odkryła za ścianą stary pogrzebacz, uwaga: dużo krótszy niż zwykłe. Okazało się, że to przełomowe odkrycie zmienia prawdę historyczną i mniemanie o losach bitwy na Westerplatte w 39’. (dlaczego? Skąd mam wiedzieć, nie ja układam fabułę). Nie zdążyłyśmy się otrząsnąć po tym wiekopomnym odkryciu, kiedy AS zniknęła, zerwał się wiatr i śmierdzącymi szmatami zasłonił okna powodując półmrok i dość złowieszczy nastrój. Wyszłam jednym z nich, na dworze świeciło oślepiające południowe światło. Szczęśliwie akcja przeniosła się w okolice domu w Sandomierzu, z górą w tle. Zza gór promień światła przemienił się w zbliżający się obiekt. W miarę zbliżania się dało się rozpoznać kształt Chrystusa Zmartwychwstałego z dzidą w dłoni i rozwianym perizonium. Bliska sennej histerii, czy czeka mnie objawienie (byłabym słabym targetem, choć zwykle spotyka tych, co to się o to nie proszą), że może czas się obudzić i nie igrać z podświadomością postanowiłam poigrać:
Kształt się przybliżył, stanął na ziemi, okazał się małym kilkuletnim chłopczykiem.
Po czym zapytał: Zatrudnisz mnie i moją dziewczynę jak będą duży?

......
Słabe?
Mam wysłać linka do lyncha?

Brak komentarzy: